poniedziałek, 28 lutego 2011

Brukselka doceniona

Nigdy nie należy wątpić w to, co zakochana kobieta może zrobić dla mężyczyzny. Ja na przykład z miłości do Męża pokolubiłam rosół i brukselkę. Kiedyś wydawało mi się to absolutnie niewykonalne, tymczasem teraz rosół gotuję prawie co tydzień, a dla brukselki wymyślam coraz to nowe dodatki.
Tym razem podałam ją z sosem z oliwy extra vergin, do której dodałam ząbek czosnku, kilka plasterków ostrej papryczki, łyżkę soku z cytryny, szczyptę soli, brązowego cukru i pieprzu. Brukselkę po obraniu i oczyszczeniu ugotowałam na parze.

niedziela, 9 stycznia 2011

niedzielny obiad. polędwica. kopytka.

Dziś rano wpadł do nas na kawę kolega z Kato. Przemek przygotował piękne śniadanie – jest w tym o niebo lepszy ode mnie. Wędlina, sery, łosoś – wszystko wyłożone na półmiskach; w salaterkach oliwki i marynowane grzybki; każdy ma po dwie łyżeczki – jedną do herbaty, drugą do jajka… Mój Mąż przywiązuje uwagę do szczegółów. Ja – niekiedy…


Ja za to ogarniam kwestię obiadów. I kiedy wyszedł nasz kolega, udając się na chinkali (gruzińskie pierogi) do ambasadora Gruzji, zabrałam się za przygotowanie polędwicy.

POLĘDWICA WIEPRZOWA Z TYMIANKIEM I ZIELONYM PIEPRZEM.

Ładny kawałek polędwicy (wielkość zależy od ilości osób – ja na obiad biorę jeden kawałek o wadze ok. 400 g; to, co zostaje dojadamy wieczorem albo na drugi dzień) myję i suszę. Kroję w plastry o grubości 2 cm i następnie roztłukuję uderzając w nie kostkami palców (dłoń zwinięta w pięść). Zasypuję tymiankiem (szczypta na każdy plaster) i świeżo zmielonym zielonym pieprzem. Nie solę. Przekładam do miseczki i na jakiś czas o nich zapominam.

Polędwicę smaży się bardzo krótko – po 2-3 minuty z każdej strony. Najlepiej na maśle. Tym razem użyłam masła czosnkowego z pietruszką. Mięso solę dopiero po usmażeniu.

Sos przygotowuję rozprowadzając w sokach, które pozostały na patelni trochę śmietany.



KOPYTKA.

Potrzebne będą:
Ziemniaki – ok. 1 kg
Mąka ziemniaczana
Mąka pszenna
Jajko
Szczypta soli

Ziemniaki gotuję w mundurkach, obieram i rozgniatam gdy są letnie.
Ilość mąki ziemniaczanej i pszennej zależy od finalnej ilości ugotowanych ziemniaków, które dzielę na 4 części, jedną część odkładam. Tyle ile odjęłam ziemniaków, tyle dosypuję mąki – pół na pół pszennej z ziemniaczaną. Dodaję jajko, szczyptę soli i zagniatam ciasto. Formuję wałki o grubości 2-3 cm, kroję ukośnie i wrzucam na wrzącą osoloną wodę. Gotuję do momentu wypłynięcia kopytek na powierzchnię wody. Jeśli ciasto się nie lepi, trzeba podsypać mąką. Od proporcji mąki ziemniaczanej do pszennej zależy też konsystencja kopytek – jeśli lubimy twardsze, powinno być więcej mąki pszennej.

Tym razem nastąpił kopytkowy debiut Męża. Dzielnie je wygniatał, formował, kroił. Ja tylko mówiłam, co i jak. Zdjęcie jest marne, ale na zrobienie go i zjedzenie swojej porcji miałam 6 minut. Potem wybiegliśmy do teatru.

                                        

sobota, 8 stycznia 2011

A jutro...

Kopytka!

Sernik z lemon curd albo lekcja cierpliwości

Serniki uwielbiam. W lodówce miałam jeszcze wiaderko sera, a od Sylwestra – zapas cytryn. Po głowie chodził mi sernik nowojorski, ale w ostatniej chwili zdecydowałam się na sernik z lemon curd. Przepis wzięłam stąd http://mojewypieki.blox.pl/2009/11/Sernik-z-lemon-curd.html . Masa serowa to najprostsza część tego przepisu. Przy masie serowej nie ma żadnej filozofii – ser, cukier, skórka z cytryny i dodawane po kolei jajka. Wyzwaniem okazał się lemon curd. Najwyraźniej to nie był mój dzień na ten krem. Na początku poszłam słowo w słowo za przepisem dorotus76 i masę najpierw zmiksowałam. Oj, nie był to dobry pomysł. Białko jajka oczywiście pięknie się ubiło, ale masa w kąpieli wodnej nic a nic nie chciała zgęstnieć. Spędziłam przy kuchence 45 minut. Bez skutku. Po wizycie u fryzjera zrobiłam do kremu podejście drugie. Poszperałam w sieci i wykombinowałam przepis z innymi proporcjami. Wyszło o wiele lepiej, ale też bez pełnego sukcesu. Podczas podgrzewania białko trochę się ścięło i koniec końców musiałam cały krem przepuścić przez sitko. Za to kolor kremu – piękny :). Pierwszym niepowodzeniem obarczam więc zły biomet.



Spód:

• 250 g ciastek
• 110 g masła

Ciastka pokruszyć na piasek, masło roztopić. Wymieszać. Tortownicę o średnicy 23 cm wyłożyć folią aluminiową. Dno tortownicy i boki (do połowy wysokości) wyłożyć ciastkami. Schłodzić przez 30 minut w lodówce.

Masa serowa:

• 750 g twarogu sernikowego
• 3/4 szklanki (150 g ) cukru
• 2 łyżeczki otartej skórki z cytryny
• 3 jajka

Ser zmiksować z cukrem i skórką z cytryny. Kolejno dodawać jajka (całe), miksując po każdym dodaniu.
Wyjąć formę z lodówki, masę serową wylać na spód z ciastek. Piec w temperaturze 180ºC przez około 50 minut. Wystudzić sernik (najlepiej w lekko uchylonym piekarniku).

Lemon curd:

• 50 g masła
• 100 g cukru
• 2 jajka, roztrzepane
• 1 łyżeczka otartej skórki z cytryny
• 80 ml soku z cytryny

Masło rozpuścić, ostudzić. Dodać pozostałe składniki. Podgrzewać na małym ogniu, ciągle mieszając, aż do zgęstnienia masy. Na wystudzony sernik wyłożyć lemon curd, równo rozprowadzić. Włożyć do lodówki na minimum 4 godziny, a najlepiej na całą noc.

Sernik jest pyszny, jeszcze lepszy drugiego dnia w lodówce. Zwiększyłam nieco ilość cukru - w oryginale dorotus76 jest 110 g, i na drugi raz dam go jeszcze ciut więcej. Lemon curd, który finalnie zrobiłam jest zdecydowanie bardziej cytrynowy - więcej soku - i to mi odpowiada.

środa, 15 grudnia 2010

Ciasto drożdżowe z cynamonem. Jedzenie na pocieszenie

Ciasto drożdżowe to dla mnie „jedzenie na pocieszenie”. Coś prostego, co przywołuje wspomnienia smaków dzieciństwa. Koniecznie musi zawierać węglowodany. :)


Wczoraj wróciłam do domu zziębnięta i niezadowolona – bo nie udało mi się zrobić, czegoś, na co miałam ochotę. Już w drodze ustaliłam, że koniecznie potrzebuję czegoś słodkiego. I że musi to zwierać cynamon. Dla zdrętwiałego z zimna ciała sama myśl o uruchomieniu piekarnika była kusząca. Zanim otworzyłam drzwi domu, miałam plan.

Oto ciasto drożdżowe, które po prostu musiałam wczoraj upiec… Baza przepisu pochodzi z książeczki dodawanej do miesięcznika „Kuchnia” – tam występuje pod nazwą „Wieniec norweski”. Zmodyfikowałam go zmniejszając ilość mąki i zamieniając drożdże świeże suszonymi, a mleko – śmietaną i wodą.

Torebka drożdży suszonych
30 dkg mąki
3 żółtka
3 + 4 łyżki cukru
2/3 szklanki wody
2 łyżki śmietany kremówki
100 g masła
1 łyżka cynamonu

Mąkę wymieszałam z drożdżami. Żółtka + 3 łyżki cukru ukręciłam na kogel-mogel. Dosypałam do niego mąkę, a następnie wlałam wodę rozbełtaną ze śmietaną i 3 łyżkami stopionego masła. Wyrobiłam ciasto mikserem i odstawiłam na jakieś pół godziny do wyrośnięcia (wyrastało w piekarniku ustawionym na 50 stopni). Przygotowałam foremkę – niedużą keksówkę. Ponieważ nie chciało mi się  rozwałkowywać ciasta, po prostu rozciągnęłam je palcami na papierze do pieczenia, tak aby uformowało prostokąt pasujący na długość do keksówki. Posmarowałam go resztą stopionego masła wymieszanego z 4 łyżkami cukru i łyżką cynamonu, zwinęłam w rulon, włożyłam do foremki bezpośrednio na papierze do pieczenia i wstawiłam do piekarnika na pół godziny w temp 50 stopni, a następnie podniosłam temperaturę do 180 stopni i piekłam niecałe pół godziny. Aha, przed wstawieniem do piekarnika posypałam kruszonką, którą miałam zamrożoną w lodówce.

Zapach rozchodził się po całym domu. Nie mogłam się doczekać i kroiłam jeszcze ciepłe. Pycha. I dziecinnie proste. Zdjęcia robiłam na szybko, dziś rano pomiędzy prysznicem a makijażem przed wyjściem do pracy.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Sałatka dla zapracowanej dziewczyny



Wracam do domu. Dochodzi dwudziesta. Kot miauczy. Intensywnie – „jak mogło-cię-tak-długo-nie-być-ja-tu-sama-a-ty-co-gdzie-tak-długo-byłaś” – itd., itp. Dzwonię do P. zadając mu dwa kontrolne pytania:

- wracasz już do domu?
- tak
- będziesz jadł obiad?
- nie
Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam – P. prawie nigdy nie odmawia obiadu, chyba jest chory… (?)
Ja za to jestem głodna, ale dla siebie samej nie chce mi się gotować. Otwieram więc lodówkę i szukam składników tylko dla siebie: powiędnięta rukola, samotna, zapomniana papryka, kiełki (P. choć je wszystko, te składniki raczej omija…). Dobra, mam bazę. Do tego suszone morele, podprażone orzechy laskowe, ser pleśniowy i sos na bazie sosu chilli. Składniki lądują w misce, a potem na moim talerzu. Kicia nieufnie obwąchuje wszystko nieufnie, a potem odchodzi nie dotknąwszy niczego łapką (widać jej gust kulinarny bardziej odpowiada upodobaniom Pańcia). I bardzo dobrze!



SAŁATKA DLA ZAPRACOWANEJ DZIEWCZYNY


Rukola

1 mała czerwona cebula

1 papryka pomarańczowa

6 suszonych moreli

Solidna garść kiełków

Kilkanaście podprażonych orzechów laskowych

Kilka kawałków sera pleśniowego


Sos: dwie łyżki sosu chilli (mój jest dość łagodny, jeśli jest ostry, można użyć go mniej, a dać więcej oliwy) + łyżka oliwy


Morele, paprykę i cebulę pokroić w paski. Składniki wymieszać w misce. W osobnym naczyniu rozrobić sos. Wszystko razem wymieszać. Doprawić solą.
Przyznam, że sałatka smakopwała mi bardziej, niż się spodziewałam.








poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Ciasto Marchewkowe na pocieszenie


To był jeden z tych dni, kiedy wszystkie decyzje wydają Ci się błędne. To subiektywne odczucie potrafi zdominować racjonalną ocenę sytuacji i całkiem zatruć życie. Za późno wyszłam z domu, nie tak się ubrałam, nie to powiedziałam - wszystko było jakieś wypaczone i "nie takie".

Na chwilę rozpogodziłam się wracając do domu - popatrzyłam na gałązki ze świeżymi, rozchylającymi się pąkami i pomyślałam, ze życie jest piękne. Mimo wszystko. Tyle że, do mojego piątkowego samopoczucia równie trafny co złośliwy komentarz dał Himilsbach lata temu: "Życie jest piękne, ale, niestety, trzeba umieć z niego korzystać"...

Trochę na pocieszenie, a trochę dla znajomych, do których wybieraliśmy się w sobotę, postanowiłam upiec ciasto marchewkowe. Długo zastanawiałam się, z którego przepisu skorzystać: tego od Ani (juz sprawdzonego), tego od Liski (niewyczerpane źródło inspiracji) czy tego od Orangette (niedawno odkrytej, dzięki wpisowi Ani:)). W końcu zdecydowałam się na ten ostatni...

W warzywniaku na rogu zaopatrzyłam się w marchewkę - błogosławiąc fakt, że znów mieszkam w mieście i mogę mieć warzywniak na rogu! - oraz, na wszelki wypadek - mąkę. Wysprzątałam kuchnię i zabrałam się do dzieła, w międzyczasie jeszcze przygotowyjąc obiad (penne w sosie pomidorowym z pulpecikami z białej kiełbasy). Oto przepis (na Ciasto Marchewkowe, rzecz jasna), zmodyfikowany (tylko trochę):

Classic Carrot Cake

2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia (wg przepisu mają być lekko czubate, dla mnie to za dużo...)
2 łyżeczki sody oczyszczonej (następnym razem dam jedną!)
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka cynamonu
1/2 łyżeczki gałki muszkatałowej
¾ łyżeczki mielonego imbiru
1 ½ szklanki cukru
1 szklanka oleju
4 duże jajka
½ szklanki niesłodzonego soku jabłkowego (zaprawiłam go trochę glogiem)
3 szklanki startej marchewki
1 szklanka posiekanych orzechów pecan (ja nie miałam pecanów, dodałam więc trochę fistaszków w miodzie - nie róbcie tego!!! Dodałam również trochę kandyzowanego ananasa - i to był lepszy z dwóch pomysłów na modyfikacje...)


Dalej jest prosto: trzeba ubijać olej z cukrem aż się dobrze połączą - czyli osiągną konsystencję pulchnej masy (emulsji?) - cukier nie musi się do końca rozpuścić. Następnieży dodawać po jednym jajku, cały czas ubijając. Wlać sok jabłkowy. Teraz składniki suche, czyli mąka, cynamon, imbir, gałka, proszek i soda - najpierw wsypałam je do jednej miski i przesiałam, a potem dodałam do mieszanki oleju, cukru i jaj. Ubiłam. Na koniec dodałam marchewkę i nieszczęsne orzeszki razem z kandyzowanym ananasem.

Piekłam około 50 minut w temperaturze 180 st.


Moje wrażenia: za bardzo wyczuwalny jest smak proszku do pieczenia i sody. Przepis z blogu Ani bardziej mi smakował - być może jest to kwestia większej dawki cynamonu :)) Odradzam stanowczo dodawanie orzeszków ziemnych - są za twarde. Wpływ glogu na ciasto pozostał niezbadany wskutek braku bezpośreniego odniesienia... ;)

Proszę się jednak nie zrażać - ciasto było smaczne. Na jego korzyść działa fakt, że jest smaczne jeszcze dziś, 4 dni po upieczeniu.
Historia Ciasta - ciąg dalszy:
Część zjedliśmy w sobotę wieczorem grając w grę planszową "Biznes po polsku"... Przez krótką chwilę nawet wygrywałam, ale około północy zachciało mi się spać, więc czym prędzej doprowadziłam się do bankructwa ;)) Poszłam na górę, a za mną chart Maniek, który, nie dostawszy Ciasta Marchewkowego, uznał, że lepiej zagrzebać się w pościeli... (no, tak...)



W poniedziałek Aneta przytoczyła mi dlasze losy Ciasta Marchewkowego. W historii występują:
Chart Maniek - zawsze głodny
Aneta - Mama Chart
Łukasz - Tata Chart albo TenKtóryGra (wszyscy troje występują równiez jako grupa "Wszystkie Charty")
Ciasto Marchwkowe
Cytuję bezpośrednio za Anetą:
"Wczoraj wszystkie Charty poszły spać, a kolejność była taka: Maniek pierwszy, właściwie to usnął już w samochodzie.
Ja poszłam spać o godzinie 23:36.
W tym samym czasie Ciasto Marchewkowe śpi na stole pod folią aluminiową.
TenKtóryGra poszedł spać o bliżej nieokreślonej godzinie – w każdym razie między 23:36 a 7:30.

O 7:30 dzwoni nowy budzik, jest rano, Ciasto Marchewkowe jest nadal na stole. Maniek idzie na spacer, wraca, kładzie się spać.

Ja: Łukasz sprzątnij ciasto żeby nie zniknęło.
Łukasz: A gdzie jest?
Ja: Na stole.
Maniek obudził się, popatrzył na nas, na stół, na ciasto, na nas, oblizał się tak jak tylko głodne Mańki potrafią i pomyślał: „ …Tak mało brakowało… ehh…”