Wczoraj odwiedziły mnie, pierwszy raz w nowym mieszkaniu, Asia i Aga. Asię znam od połowy 6. klasy - siedziałyśmy razem w ławce, i w podstawówce, i w liceum. Miałyśmy razem studiować prawo, tyle że ja w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i kierunek studiów. Agę poznałam dzięki Asi - spotkały się na stypendium w Holandii. Mamy za sobą więcej niż kilka wspólnych imprez i przegadanych wieczorów.
Uwaga na marginesie na temat zbiegów okoliczności: przeprowadzka, dzięki której zmieniłam szkołę i poznałam Asię miała miejsce 13 lutego. Do tego mieszkania przeprowadziliśmy się 13 lutego. Mój drugi adres w Warszawie, tuż po przyjeździe do tego miasta, to ulica Anielewicza. Aga przez kilka lat mieszkała dwa bloki dalej. Asia po przyjeździe do Warszawy mieszkała w mieszkaniu, które ja wcześniej wynajmowałam. A ja nie wierzę w przypadki.
Chciałam zrobić dla nich coś specjalnego. Od jakiegoś czasu po głowie chodziły mi muffinki...
Bazę swojego przepisu zaczerpnęłam stąd, od Liski (to od przypadkowego trafienia na jej bloga zaczeła się moja przygoda z kuchennymi blogami); inspiracją był również ten przepis.
A oto jak przygotowałam muffinki specjalnie dla Asi i Agi
składniki
1 1/2 szklanki suszonych bananów, czyli chipsów bananowych
garść suszonej żurawiny
1/2 szkl cukru
1/2 szkl oleju
1/4 szkl mleka
1 duże jajko
1 1/2 szkl mąki
1/2 filiżanki espresso
solidny chlust (mogą być dwa chlusty...) whiskey albo innego mocnego alkoholu
1 łyżeczka sody (na drugi raz dam mniej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
160 gram czekolady mlecznej, połamanej na małe kawałki
Banany i żurawinę namoczyłam w alkoholu i kawie, pozwoliłam im tak poleżeć 30 min. Potem dodałam olej, cukier, jajko i mleko, wymieszałam.
Mąkę przesiałam, wmieszałam w nią proszek i sodę. Wlałam składniki mokre do suchych, zamieszałam łyżką. Na koniec dodałam czekoladę. Całość przypominała konsystencją masło orzechowe i pięknie pachniała...
A potem tylko 25 minut w piekarniku rozgrzanym do 175 stopni.
Gotowe.
Uwaga na marginesie na temat zbiegów okoliczności: przeprowadzka, dzięki której zmieniłam szkołę i poznałam Asię miała miejsce 13 lutego. Do tego mieszkania przeprowadziliśmy się 13 lutego. Mój drugi adres w Warszawie, tuż po przyjeździe do tego miasta, to ulica Anielewicza. Aga przez kilka lat mieszkała dwa bloki dalej. Asia po przyjeździe do Warszawy mieszkała w mieszkaniu, które ja wcześniej wynajmowałam. A ja nie wierzę w przypadki.
Chciałam zrobić dla nich coś specjalnego. Od jakiegoś czasu po głowie chodziły mi muffinki...
Bazę swojego przepisu zaczerpnęłam stąd, od Liski (to od przypadkowego trafienia na jej bloga zaczeła się moja przygoda z kuchennymi blogami); inspiracją był również ten przepis.
A oto jak przygotowałam muffinki specjalnie dla Asi i Agi
składniki
1 1/2 szklanki suszonych bananów, czyli chipsów bananowych
garść suszonej żurawiny
1/2 szkl cukru
1/2 szkl oleju
1/4 szkl mleka
1 duże jajko
1 1/2 szkl mąki
1/2 filiżanki espresso
solidny chlust (mogą być dwa chlusty...) whiskey albo innego mocnego alkoholu
1 łyżeczka sody (na drugi raz dam mniej)
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
160 gram czekolady mlecznej, połamanej na małe kawałki
Banany i żurawinę namoczyłam w alkoholu i kawie, pozwoliłam im tak poleżeć 30 min. Potem dodałam olej, cukier, jajko i mleko, wymieszałam.
Mąkę przesiałam, wmieszałam w nią proszek i sodę. Wlałam składniki mokre do suchych, zamieszałam łyżką. Na koniec dodałam czekoladę. Całość przypominała konsystencją masło orzechowe i pięknie pachniała...
A potem tylko 25 minut w piekarniku rozgrzanym do 175 stopni.
Gotowe.
Jadłyśmy je jeszcze ciepłe, popijając białym półsłodkim winem przyniesionym przez Agę. Banany były słodkie i trochę ciągnące. Żurawina dodawała kwaskowatości. Ciasto pachniało kawą. Pycha.
Kulinarna błogość. Chciałabym napisać, że rozmowa kręciła się wokół beztroskich tematów... Ale przecież jesteśmy już dorosłe. Mam wrazenie, ze im starsze jesteśmy, tym częściej beztroskę zastępuje ironia... Rzeczywistości nie da się już ignorować. Można ją tylko traktować z humorem. A czasem wypada tylko pomilczeć.
Prawdziwych przyjaciół można poznać między innymi po tym, że nieważne jak długo się nie widzieliśmy, siadamy do stołu i rozmawiamy, jakby czas nie miał znaczenia.
Jakiś czas temu poznałam Asię mijamy się na klatce schodowej prawie każdego dnia, zawsze zamieniamy kilka słów. Od pierwszej rozmowy miałam przeczucie, że to może być ten szczególny typ znajomości, który warto pielęgnować. Wierzę, że jest coś chemicznego między ludźmi, Ania Shirley nazywała to „bratnią duszą” :)
OdpowiedzUsuńChciałabym zaprosić Asię i przygotować coś pysznego do jedzenia, ciekawie podanego... jakąś przystawkę może...- doradzisz mi?